To nie wy jesteście grubi, to cała reszta jest niedożywiona. - Garfield

czwartek, 26 września 2013

Nowa odsłona bloga

Jeśli tu jesteś oznacza to, że przekierowanie domeny zostało już zdjęte, a Ty masz skądś stary adres bloga. Zapraszam na nową odsłonę pod adresem Caro-Beauty.pl. Wszystkie notki i komentarze zostały tam zaimportowane - nic nie tracicie. Miłej zabawy w nowym miejscu ;)

poniedziałek, 23 września 2013

Jak się uczyć języków obcych?

Problem zwykle jest jeden - motywacja. Znam ten problem nie od dziś, naprawdę. Przewodnim motywem mojego życia jest słomiany zapał, ale robię wszystko, żeby go powstrzymać. A języków uczyć się uwielbiam. Jak to pogodzić? Okazuje się, że nie tak trudno.


Języków uczymy się od urodzenia. Najpierw ojczystego, później jednego lub więcej obcych. Pierwszym moim obcym językiem był angielski. Później niemiecki. A później to, co mi do głowy wpadło. Francuski, hiszpański, japoński, rosyjski. Chociaż w tych ostatnich nie potrafię zbyt wiele z siebe wydusić, satysfakcję daje mi fakt, że jestem w stanie powiedzieć kilka słów do pewnych znajomych obcokrajowców w ich ojczystych językach - zawsze miło, zapewniam ;) Jest jednak jeszcze jeden język, którego się uczę - szwedzki. To właśnie na jego podstawie przekażę Wam kilka moich wskazówek, dzięki którym nauka nowych języków będzie przyjemniejsza ;)


Uświadom sobie swój cel. Dobry cel musi być szczegółowy (Chcę nauczyć się szwedzkiego...), mierzalny (żeby się dogadać przy następnym wyjeździe do Szwecji...), ambitny (dogadać na przyzwoitym poziomie i w miarę bez błędów...), realny i terminowy (...a zrobię to do końca tego roku). Musisz wiedzieć, DLACZEGO uczysz się danego języka. Nauka dla samej idei wbrew pozorom nie każdemu daje odpowiednią motywację ;)

Nagradzaj się za sukcesy. Nie jakoś specjalnie, ale mała czekoladka czy też nowy błyszczyk do ust może być dobrą nagrodą za włożony w pracę wysiłek. Sama satysfakcja czasem nie wystarczy, a takie drobne przyjemności sprawiają, że i sama nauka staje się łatwiejsza i przyjemniejsza.

Zaplanuj swój czas. Samo "chcenie" nie wystarczy. Zaplanuj każdą kolejną sesję i koniecznie przestrzegaj wyznaczonych dni i godzin lekcji i powtórek. Znajdź regularnie pół godziny lub godzinę i poświęć się całkowicie nauce języka. Nie rozpraszaj się w tym czasie innymi zadaniami - to czas dla Ciebie i Twojego podręcznika.

Rozplanuj lekcje. Kup lub pobierz pdf z dobrym podręcznikiem. Znajdź w internecie opinie na temat różnych wydawnictw oferujących podręczniki do nauki Twojego języka i postaraj się zdobyć egzemplarz. Naucz się pracować z książką, rozplanuj kiedy uczysz się słownictwa, gramatyki, a kiedy ćwiczysz mówienie i słuchanie. Korzystaj maksymalnie z tego, co oferuje Ci podręcznik, nie pomijaj zadań, a w razie kłopotów nie sprawdzaj od razu odpowiedzi - poradź się na forum internetowym lub w jakiejś społeczności - lepiej zapamiętasz zagadnienie, gdy ktoś Ci je wytłumaczy.

Zainteresuj się językiem. Poszukaj rozgłośni radiowych w internecie, stron internetowych, blogów, for dyskusyjnych, stron na Facebooku, Twitterze i innych mediach, postaraj się dotrzeć do literatury pisanej właśnie w tym języku. Słuchaj piosenek, staraj się je rozumieć. Nawet jeśli niewiele z tego wynika, zawsze coś da. Osłuchanie się z językiem i nabieranie świadomości dźwięków oraz brzmienia są niezwykle istotne w procesie nauki.

Aktywnie uczestnicz w języku. Znajdź znajomych - świat jest przecież teraz otwarty na każdego. Odszukaj osoby mówiące dobrze w języku, którego się uczysz. Porozmawiajcie na skype, facebooku. Nawet jeśli będzie to koślawa rozmowa, nikt nikomu nie będzie miał tego za złe. Obcokrajowcy chętnie uczą swoich ojczystych języków. Może się wymienicie na zasadzie język za język? Swego czasu nawiązałam kontakt na YouTube ze Szwedką robiącą fanduby bajek disneya - przez kilka tygodni podsyłałyśmy sobie lekcje naszych języków - świetna sprawa ;)


Oto kolekcja moich podręczników do języków obcych. Żeby było motywująco, że można, że się da i tylko trzeba chcieć ;) Powodzenia w nauce i odnajdowaniu nowych znajomości. Zostawiam Was z filmem, w któym mówię też o swoich osobistych i konkretnych metodach na języki. Zapraszam do oglądania ;)

niedziela, 15 września 2013

Mój mały przegląd Woman's Helath


Wiem, że ten numer Woman's Helath już od dość długiego czasu znajduje się na sklepowych półkach, ale ja swój egzemplarz zakupiłam dopiero niedawno, a jeszcze później znalazłam czas na jego lekturę. Ogólnie idzie w dobrym kierunku - jeszcze ciekawszy niż numer pierwszy, więcej w nim ciekawych i przydatnych artykułów. Poniżej to, co zainteresowało mnie najbardziej. Ale nie wszystko, co to to nie! Zajrzyjcie sami po resztę ;P

Baardzo obszerny artykuł o tym, co w pokarmach się znajduje i jakie składniki znajdują się gdzie. No i oczywiście produkty, w których czegoś jest najwięcej. Witaminy, minerały, makro i mikroelementy. Skarbnica wiedzy dla tych, którzy do swojej diety podchodzą bardzo poważnie i uważnie planują każdy posiłek.

Porównanie ćwiczeń na bieżni i orbitreku. Od dawna zastanawiam się nad pójściem na siłownię, bardzo chcę się w końcu wybrać, jednak fundusze mi na to na razie nie pozwalają. Bieganie w samotności u mnie nie wchodzi w grę, dużego psa nie mam niestety, żeby zatrudnić go w roli prywatnego body-guarda. Mój T. biegać nie może, bo ma problemy z kolanem. Wszystko przeciwko mnie. No, ale jak już się na siłowni znajdę to na pewno rady wezmę pod uwagę ;)

Coś dla śpiochów cierpiących na bezsenność. Takich jak ja, po prostu. Czasami coś nie daje mi spokoju, nie mogę spać, wiercę się i kręcę, a tu przychodzi taka o gazetka i ma dla mnie kilka stron całkiem ciekawych i przydatnych rad dotyczących szybkiego zasypiania i skutecznego wysypiania się. Dziękuję!

No i ostatnia ciekawostka. Bardziej technologiczna ;) Ja, po mojej czteromiesięcznej bitwie z operatorem, odzyskałam iPhone'a i już mniej mam problemów z szybko wyładowującą się baterią, ale i tak rady Women's Health są przydatne. Dobrze wiedzieć, co konkretnie można zrobić, by przełużyć żywotność baterii i mieć to wypunktowane krok po kroku.

Czytałyście ten numer? Co przypadło Wam do gustu? No i oczywiście, czekacie na następny? ;)

sobota, 7 września 2013

Olejek arganowy z Bioelixire - przyjaciel moich końcowek


Przychodzę do Was dzisiaj z recenzją produktu, z któym przyjaźnię się średnio od połowy czerwca. Przyjaźń nie była to łatwa, bo zaczęła się od wielkich problemów z moimi włosami i byłam wtedy raczej nastawiona na wieszanie się, a nie na ponowne odbudowywanie ich.

W połowie czerwca zrobiłam sobie ombre hair. Wyczyn to był, trzeba przyznać, bo rozjaśnić końcówki z czarnych do koloru, który jakoś by się wyróżniał nie było łatwo. No i nie obyło się bez ofiar. Końcówki zostały troszkę podcięte po koloryzacji, ale i tak były w opłakanym stanie. Postrzępione, porozdwajane, wysuszone, powywijane. Okropność wręcz. Moja fryzjerka poleciła mi stosowanie właśnie olejku arganowego na całe włosy (od wysokości ucha w dół). Posłuchałam, kupiłam taki z niższej półki i jestem zadowolona. Przede wszystkim z wydajności - 2,5 miesiąca stosowania, a zużyte ledwo poniżej połowy 50-mililitrowej buteleczki.



Kto da radę się doczytać np. składu, ma szczęście ;) Niestety nie udało mi się wychwycić etykiety tak, by było widać wszystkie składniki i cały, dokładny opis. W każdym razie, najważniejsze informacje są takie, że olejek stosujemy na mokre lub suche włosy tuż po myciu. Ja stosowałam i tak i tak, w Chorwacji, gdy nie suszyłam włosów, najczęściej stosowałam olejek na włosy mokre. W domu, kiedy codziennie traktuję się suszarką, nakładam produkt na włosy wysuszone. Kolejnym atutem produktu jest jego zapach. Typowy, jak mi się wydaje, zapach olejku arganowego (a przynajmniej tak powinien wg. mnie taki olejek pachnieć - nie mam porównania ;D).

Tak oto się prezentuje olejek na dłoni w ilości jednej "pompki". Na moje średniej długości włosy wystarczyło 4-5 takich porcyjek i każdy włos był dobrze opatulony. Nie obciąża włosów, nie otłuszcza ich tak, że wyglądają nieświeżo. Po takim czasie stosowania mogę stwierdzić jeden fakt - trochę odżywia, ale nie w zastraszającym tempie. Poniżej zdjęcie moich końcówek - wciąż nie jestem z nich bardzo zadowolona, dużo im brakuje, a ich stan zawdzięczam zapewne nie tylko temu olejkowi, ale także szamponom i odżywkom, które w tym czasie stosowałam, uważam, że jakąś drobną zasługę ten olejek ma. I może na odżywianie dla niektórych opłakanych stanów jest za słaby (tu sprawdza się świetnie chociażby do ulizania puszków), tak dla delikatniejszych zniszczeń jak znalazł ;)

Zapraszam Was również do obejrzenia krótkiej filmowej recenzji tego olejku. Lepiej chyba zobaczyć go jeszcze "na żywo" ;)

niedziela, 1 września 2013

Sierpniowe DENKO


Dzisiaj mam dla Was pierwszy post z serii popularnego już "projektu Denko". Większość z Was zapewne kojarzy, o co tu chodzi, ale dla tych niezorientowanych napiszę króciutko. Będę pokazywała tu produkty, które zużyję w danym miesiącu - świetna dla mnie motywacja do wykańczania kosmetyków, które kupuję. Tym razem mam tutaj produkty zużyte w ciągu ostatnich dwóch tygodni sierpnia, bo wtedy właśnie powstał pomysł zbierania pustych opakowań.


Oriflame Nature Secrets, szampon do suchych i zniszczonych włosów z kokosem i pszenicą. Nie zachwyca. Ładnie pachnie, ale wydaje mi się, że nie pielęgnuje. Może ładnie czyści, ale nawet z odżywką nie powoduje, że suche włosy przestają być suche i łatwiej się rozczesują. A szkoda.


Essence Stay All Day 16h, podkład, kolor 10 soft beige. Cudowny. Moje trzecie w życiu opakowanie. Pod rząd! Świetnie matuje, długo utrzymuje się na skórze. Wart swojej ceny, bardzo niskiej ceny - warto dodać.


Timotei with Jericho Rose, odżywka Wymarzona Objętość. Denerwuje mnie mała pojemość. Czy naprawdę Timotei nie może wyprodukować dużych odżywek do wielkich szamponów? U mnie naprawdę ten kosmetyk schodzi jak woda, moje włosy wręcz pochłaniają te odżywki, ze względu na ich suchość i długość.


Diadem, błyszczyk, kolor nieznany. Na ściankach coś zostało, ale jest to kompletnie nie do wydobycia. Ładnie nabłyszcza, ale słabo pigmentuje. W sumie nic dziwnego, w końcu to błyszczyk, a nie pomadka. Niemniej jednak jestem z niego średnio zadowolona, używałam raczej od święta. Może to przez specyficzny zapach, bo podobało mi się w nim to, że nie wysuszał ust.


Oriflame Essentials, uniwersalny krem do twarzy i ciała. Fenomenalny zapach arbuza. Na minus wydajność i pojemność, co to jest 150ml w mikroskopijnym opakowanku? Szkoda, że nie ma go więcej. Nawilżał na kilka godzin, nie było długotrwałego efektu. Z radością zamieniłam na balsam z Farmony.


Używałyście któregoś z zadenkowanych produktów? Czy Wasze odczucia były podobne?
Obsługiwane przez usługę Blogger.

© Caro-Beauty.pl, AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena